Michał Bradel

i

Autor: Bradel in Travel

Niesamowita podróż!

20-letni Michał z Gliwic przeszedł pół Europy pieszo! "Miałem dość rutyny"

2022-08-09 12:46

Szara codzienność potrafi przytłoczyć. Wie o tym doskonale Michał Bradel, który wypowiedział życiowej rutynie zdecydowaną wojnę. Gliwiczanin postanowił pójść pieszo do Francji, okrążyć Alpy, a potem przez Włochy, Słowenię, Austrię i Czechy wrócić do Polski. Jest już bardzo blisko celu. Swoją podróż opisuje na Facebooku na profilu Bradel in Travel. Dlaczego zaledwie 20-letni chłopak zdecydował się podjąć takie wyzwanie? W grę wchodzi nawet 4,5 tysiąca kilometrów piechotą! Szczegóły na naszym portalu.

Kiedy rozmawialiśmy z Michałem, był akurat w stolicy Austrii - Wiedniu. Przyznał, że tęskni za domem i już nie może się doczekać, kiedy dotrze do Gliwic. Dlaczego 20-latek ze Śląska zdecydował się pieszo pokonać tak wielki dystans? Co spotkało go podczas wyprawy? Jakie ma plany na życie po powrocie do Polski? Wszystkiego dowiecie się z poniższej rozmowy.

Czytaj również: Pan Dariusz okrąży Europę rowerem! Emerytowany górnik ma bardzo ważny apel

Super Express: Michale, na początek chciałbym, abyś opowiedział, jak wyglądała trasa Twojej wyprawy.

Michał Bradel: Zacząłem z domu w Gliwicach. Najpierw udałem się na Rynek, potem do Raciborza, następnie w stronę Pragi w Czechach, a potem małym łukiem skierowałem się w stronę Monachium w Niemczech. Później szedłem wzdłuż Alp aż do Francji, a potem przez Côte d'Azur, Lyon, aż do morza do Nicei, gdzie świętowałem połowę swojej trasy. Wtedy zacząłem swój powrót idąc stronę w Włoch. Tam, jeśli chodzi o bardziej znane miasta, zahaczyłem o Genuę i Wenecję. Później udałem się do Słowenii, gdzie miałem okazję być w stolicy, w Lublanie. Aktualnie jestem w Austrii. Można powiedzieć, że zatoczyłem taką pętlę.

SE: Czy ta trasa była już wcześniej ustalona? Czy spontanicznie wybierałeś punkty, które odwiedzasz?

MB: Trasa od początku do końca była ustalona. Te najważniejsze punkty, miasta, do których idę, takie jak Praga, Monachium, Lyon, Genua czy Wenecja, były zaplanowane. Trasa zmienia się wtedy, kiedy trzeba wybrać inny kemping. Czasem odmówią mi przyjęcia albo jest on zamknięty. Wówczas droga się zmienia, ale tylko troszeczkę.

SE: Czemu akurat te miasta? Jest w tym wszystkim jakaś myśl przewodnia?

MB: Nie ma żadnego klucza. Na początku narysowałem wielkie koło dookoła Alp. I okazało się, że są to miasta, które mogę odwiedzić po drodze i nie będę musiał nadkładać olbrzymiej ilości kilometrów. Skoro jestem w okolicy, to żal nie wpaść do takiego miasta jak Wenecja. W tym przypadku musiałem nadłożyć tylko 5 bądź 10 kilometrów.

Czytaj również: 6-letni Krzyś wołał z okna, że jest głodny. Tak wyglądało mieszkanie w środku. Zachowanie matki skandaliczne

SE: Czytałem Twój wywiad na stronie RMF FM. Powiedziałeś, że nie byłeś zadowolony ze swojego dotychczasowego życia i podejmowanych decyzji. Uchylisz rąbka tajemnicy, o jakie sprawy chodzi?

MB: To nie była jakaś jedna, szczątkowa kwestia. Byłem ogólnie niezadowolony z tego, co się dzieje. Nie było tej euforii. Dni mijały, każdy był podobny do kolejnego, a ja cieszyłem się z tego wszystkiego mniej. Popadałem w taką małą depresję. Miałem wrażenie, że coś się dzieje nie tak. Musiałem koniecznie coś zmienić. Nie chodziło o jakieś poszczególne decyzje, tylko o ogół. 

SE: Poczucie marazmu i tego, że życie jest takie jednostajne...

MB: Tak, taka rutyna. Myślę, że to ona mnie dobijała. Każdy dzień wyglądał tak samo. Przychodził weekend, coś się działo, a potem znów było to samo. Najtrudniejsze było ostatnie pół roku przed wyprawą.

SE: To jak na młody wiek jesteś dojrzałym facetem. Rozmawiałem kilka razy z osobami, które wybierały się w dłuższą trasę rowerem. To byli przede wszystkim mężczyźni po czterdziestce. Byli w takim momencie, że szukali jakiegoś wyzwania, bo gdy przyszedł czas na jakieś podsumowanie swojego dotychczasowego życia, to czegoś im brakowało. Masz 20 lat i bardzo szybko zdałeś sobie sprawę, że trzeba szybko wprowadzić jakieś korekty. Twoi bliscy i znajomi nie byli tym zaskoczeni?

MB: Myślę, że nie było osoby, która nie była zaskoczona moją decyzją, zaczynając od rodziców, przez znajomych po innych ludzi, którym mówiłem o wyprawie. Nie wiem, czy jestem bardzo dojrzałą osobą. Zawsze miałem po prostu takie podejście do wyzwań - robić wszystko na 150 procent. Gdy inni odpuszczali, ja jeszcze próbowałem. To zawsze było moje motto - dawać z siebie wszystko i jeszcze trochę.

SE: A kiedy już powiedziałeś bliskim o tym pomyśle, to raczej Cię wspierali czy odradzali? Byli tacy, którzy mówili: "Michał, na co Ty się piszesz...?"

MB: Widać było spore zaskoczenie. Były osoby, które obstawiały, że po dwóch tygodniach wrócę z podkulonym ogonem, ale zdecydowana większość mnie wspierała. Szczególnie moi rodzice. Moja mama się martwiła, ale starała się tego nie pokazywać i wierzyć w to, że się uda. Każdego dnia dzwoni i pyta, gdzie obecnie jestem. Mogę liczyć na wsparcie przyjaciół. Mogę do nich dzwonić i o coś zapytać, poprosić o sprawdzenie mapy. Owszem, na początku wszyscy robili wielkie oczy, ale nie było osoby, która próbowałaby mnie demotywować. Niektórzy wręcz zachęcali mnie do treningów. Mówili: Musisz więcej chodzić! Ale nikt nie powiedział, że nie dam rady.

Czytaj również: Film z wnętrza autokaru, który rozbił się w Chorwacji. Porozrzucane kapcie, parówki w fotelu

SE: Przygotowując się do wyprawy pracowałeś jako kurier, nawet po dwanaście godzin dziennie. Po pierwsze, żeby się przygotowywać fizycznie, a po drugie, żeby mieć finanse na wyprawę. Co jeszcze można było robić, by się przygotować?

MB: Czasami to było osiem godzin, czasem dziewięć, ale jak były nadgodziny, to zawsze wszystko brałem. I nieważne, czy za oknem był śnieg czy deszcz. To samo mogło być przecież na trasie. Tak naprawdę większość dni zaczynałem na treningu i kończyłem na treningu. Starałem się wychodzić z plecakiem, pobiegać.

SE: Był moment załamania na trasie? Pojawiały się wątpliwości?

MB: Takich momentów nie brakuje. Kiedy przechodzimy 40, 50 kilometrów, jesteśmy po 10 godzin na trasie i cały czas pada, to wówczas pojawiają się takie chwile. We Włoszech były upały po 30, a nawet 40 stopni Celsjusza. Z jednej strony morze, z drugiej strony ściana hoteli. Pojawiało się takie można powiedzieć podwójne lustro. Psychika była wykończona ilością ciepła i słońca. Najtrudniejsze są przede wszystkim skrajne sytuacje: wysokie temperatury niskie temperatury, strome podejścia... Wtedy tęskni się za normalnością, która jest w domu. Myślę, że przez co najmniej połowę dni towarzyszyły mi takie chwile.

SE: Przeszedłeś przez kilka państw. Każde z nich ma nieco inny klimat. Potrzebne było zatem solidne przygotowanie pod względem sprzętu. Co wziąłeś ze sobą, kiedy wychodziłeś z domu w Gliwicach?

MB: Zacząłem od czytania poradników i blogów podróżniczych. Zaglądałem do grup, gdzie ludzie pisali o swoich trasach, zazwyczaj znacznie krótszych, niż ta. Kluczowe są przedmioty termiczne. Bez nich nie wyobrażam sobie takiej podróży. Szczególnie, jak temperatura spadała do dwóch, trzech stopni. W Czechach pojawił się nawet minus. W takich momentach trzeba mieć na przykład dobry śpiwór, żeby się wyspać i namiot. Mam ze sobą filtr do wody. Praktycznie każdą wodę mogę uczynić zdatną do picia.

Czytaj również: SUKCES wyprawy "Rowerem przez Islandię"! WIELKIE wyróżnienie dla podróżnika ze Śląska

SE: Czy jest jakiś punkt tej podróży, który jest dla Ciebie najważniejszy? Był jakiś moment prawdziwej euforii, uniesienia?

MB: Było ich kilka. Ale szczególnie ważne były dwa. Pierwszy w Monachium, gdzie świętowałem swoje 20. urodziny. To był dla mnie ważny moment. Miałem wrażenie, że to pierwszy krok w prawdziwą dorosłość, że po tym czasie zmieniłem swój charakter i swoje myślenie. Udało mi się zdobyć bilety na The Rolling Stones. To pokazało, że jeśli się chce coś osiągnąć, to nie ma rzeczy niemożliwych. Drugi taki moment, to wizyta w Neuschwanstein, sławnym zamku Disneya, osadzonym w Alpach, do którego zawsze chciałem przyjechać, ale nigdy nie udało mi się tego zrobić. Ale udało mi się tam pójść! To był moment, o którym marzyłem całe życie. Dotarcie do morza we Francji, przysłowiowy bieg Forresta Gumpa, gdzie nie można już biec dalej i można tylko wracać, były dla mnie czymś olbrzymim. Nawet jeśli wtedy stwierdziłbym, że czas wracać do domu, to wiedziałem, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy i było to tym, czego potrzebowałem.

SE: Z jakim odbiorem spotykasz się na trasie? Z relacji na Facebooku wynika, że spotykasz różnych ludzi. Od niesfornych Finów, którzy święcą reflektorami po nocach, po Włochów, którzy pomagali zorganizować nocleg u swoich bliskich.

MB: Powiedziałbym, że 99 procent osób, które spotykam, pozytywie mnie odbierają. To są fantastyczni ludzie, którzy chcą mi pomóc. Są ciekawi. Zawsze poradzą, jakich dróg unikać, powiedzą coś o pogodzie. Uważam, że jeśli my będziemy mili dla innych, to inni będą mili dla nas. To się sprawdza na trasie. Jeżeli przychodzimy z uśmiechem, pozytywną energią, to udaje się to zaszczepić.

Czytaj również: 92-letni Sobiesław Zasada znowu za kółkiem. Wybrał się... „Maluchem” do Turynu!

SE: A jak idzie z dogadywaniem się? Taka wyprawa to niezła szkoła językowa. Wystarczy sam angielski czy trzeba znać podstawy każdego języka?

MB: Sam angielski nie wystarczy. Oczywiście, większość konwersacji jest prowadzonym w tym języku. Używam go na co dzień. Ale dalej mamy dużo osób, które nie mówią w tym języku albo mówią w stopniu mało komunikatywnym. Trzeba wykazać się umiejętnościami lingwistycznymi. Na pierwszym kempingu w danym kraju pytam w danym języku, czy mogę tu spać czy jest woda pitna, prysznice, toalety. W Niemczech czy Austrii nie było takiego problemu, wszyscy znali angielski. Ale we Francji graniczyło to z cudem. Tam trzeba było kombinować. Chodziłem z tłumaczem. Nie umiałem nawet wymówić francuskich słów. Pokazywałem, o co chodzi. Musiałem sobie jakoś radzić.

SE: Jesteś w Austrii. Co w najbliższym czasie? Zbliżasz się do domu. Jakie plany aż do zakończenia podróży?

MB: W Austrii na pewno jeszcze jakiś czas pobędę. Później udam się do Czech. Prostą kreską idę do domu. Wiedeń jest ostatnim dużym miastem mojej trasy. Wiedziałem, że tego sobie nie odpuszczę. Następnym punktem są Gliwice, mój dom. Tam będę mógł świętować powrót.

SE: Jest takie miejsce, w którym byłeś, ale o którym mało się pisze w przewodnikach? Miejsce godne polecenia dla każdego turysty?

MB: Są trzy takie miejsca. Zamek Neuschwanstein, który jest wielką atrakcją turystyczną i każdy wie, że jest wspaniały. Ale to trzeba zobaczyć na żywo. Trzeba usłyszeć huk wodospadu, który jest obok i zobaczyć zamek od środka. Choć wiele osób o nim wie, to sporo go omija. Nie wiem czemu. Na pewno Alpy nadmorskie, Côte d'Azur we Francji. Wspaniałe tereny. Wszędzie zieleń, góry. Po wejściu na wierzchołek mamy morski widok rozciągający się po horyzont. Coś fantastycznego. Wszędzie rzeki, wodospady, strumienie. Tutaj wejdziemy 10 metrów w las i zawsze coś znajdziemy. Godna polecenia jest także Słowenia, o dziwo pomijana przez turystów. Ma parę wielkich zalet. Jest mało turystów i aut. Idąc 20 kilometrów po ulicy możemy nie spotkać żadnego samochodu. Na pewno muszę powiedzieć o Celje, położonym między Lublana i Mariborem. Wspaniałe miasto ze wspaniałymi ludźmi i historią. To jedno, krótkie podsumowanie tego, co można było tam zobaczyć.

SE: Na koniec chciałbym zapytać o to, co dalej. Co po zakończeniu podróży? Kolejne wypady? Powrót do nauki?

MB: Myślę, że wrócę na studia. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach bardzo potrzebne. Na pewno myślę o kolejnej trasie, ale na razie zostawię to w tajemnicy. Póki co muszę ukończyć tę pierwszą, to jest najważniejsze. No i oczywiście chwila relaksu w domu. Chcę spotkać się z ludźmi, z którymi nie widziałem się przez ostatnich 80 dni.

Czytaj także: Bytom. Wielka wygrana w Eurojackpot! Gracz zgarnął kilka milionów złotych. Wiemy, w której kolekturze

Sonda
Czy lubisz podróże?
Oto sposób na tanie podróżowanie

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki