Szokująca relacja zakażonego ze Śląska. Ludzie byli BEZLITOŚNI: "Spier***, zarazo!"

2020-04-10 12:47

Relacja jednego z zakażonych mieszkańców województwa śląskiego, do którego dotarliśmy, jest wstrząsająca. W rozmowie z „SE" mężczyzna opowiada, że jego groźne objawy zostały zbagatelizowane przez lekarzy. Musiał oszukać medyków, by wykonano mu test w szpitalu, który... potwierdził koronawirusa. W kolejce do lekarza, do którego go wysłano, usłyszał wyzwiska od innych mieszkańców. - Słyszeli, że mój wynik jest pozytywny, więc zaczęli krzyczeć "spier***, zarazo". Czekałem na lekarza ponad trzy godziny, nie przyszedł. Bał się mi pomóc - mówi.

Liczba zakażonych koronawirusem w Polsce z dnia na dzień rośnie. Nie inaczej jest w województwie śląskim, w którym sytuacja jest coraz trudniejsza. Nerwowa atmosfera udziela się nie tylko mieszkańcom, ale także pracownikom służby zdrowia. Przekonał się o tym jeden z mieszkańców Śląska, który woli pozostać anonimowy. W rozmowie z „SE" pan Przemysław zdecydował się opowiedzieć o swoich wstrząsających przeżyciach. - Nie chcieli mi pomóc - relacjonuje.

Historia zaczyna się niewinnie. Pan Przemysław miał kontakt z osobą, która wróciła z zagranicy i miała objawy koronawirusa. Postanowił, na wszelki wypadek, udać się do lekarza. W tym celu pojechał do szpitala zakaźnego w Chorzowie.

- Tam przebadał mnie lekarz i stwierdził, że jestem zdrowy, mogę chodzić do pracy, wszystko jest w porządku - relacjonuje mężczyzna. - Bałem się, więc nalegałem na wykonanie testu, ale wtedy usłyszałem lekceważące "niech wojewoda panu zrobi" - dodaje.

Była połowa marca. Pan Przemek nie chciał ryzykować, że zarazi ludzi w swojej pracy, więc zgłosił się do lekarza z prośbą o zwolnienie lekarskie. Nie czuł się bowiem najlepiej. Udało się, dostał L4. Minął tydzień, a objawy osoby, z którą pan Przemek miał kontakt, zaczęły się nasilać. Wysoka gorączka, kaszel. Strach o zdrowie zwiększał się, ale mężczyzna postanowił jeszcze poczekać.

- Siedziałem w domu, nigdzie nie wychodziłem. Wolałem być ostrożny. I dobrze zrobiłem, bo po kilku dniach przyszły silne objawy zakażenia: ból karku, głowy, ostre gorączki, nawet do 40 st., złe samopoczucie, kaszel, brak węchu i smaku. Potem doszły bóle mięśni, a niektóre objawy były tak silne, że ledwo mogłem wytrzymać - relacjonuje mężczyzna.

Pan Przemysław postanowił działać. - Wiedziałem, że nie ma sensu jechać do Chorzowa po tym, jak mnie tam potraktowano, więc udałem się do szpitala zakaźnego w Tychach - mówi.

Ale tam również zwlekali z wykonaniem testu. Dopiero, gdy mężczyzna wrócił do szpitala innego dnia i skłamał, że miał kontakt z konkretną osobą zakażoną, wykonano mu test. Wykorzystał chaos. - Wymyśliłem nazwisko, nawet tego nie sprawdzili. Zrobili test, a potem dowiedziałem się, że jego wynik jest pozytywny - relacjonuje.

I choć przeczucie nie myliło pana Przemka, jego koszmar na tym się nie skończył. Kazano mu zgłosić się do najbliższego szpitala, by obejrzał go lekarz i przepisał leki. Udał się więc do placówki w Chorzowie, gdzie znajduje się szpital zakaźny.

- Zgodnie ze znajdującym się tam wskazówkami, podjechałem autem do miejsca, w którym trzeba się zgłosić. Była tam taka budka z napisem "koronawirus". W kolejce było trochę ludzi. Powiedziałem, że "jestem pozytywny", po testach, i musi mnie zobaczyć lekarz, bo bardzo źle się czuję - mówi mężczyzna.

Panu Przemkowi przekazano, że zejdzie do niego lekarz dyżurujący, a on ma poczekać, zachowując odległość od innych. Ale ludzie w kolejce usłyszeli, że jest zakażony. - Zaczęli mnie wyzywać, kazali stąd odejść, odsunąć się jak najdalej. W końcu ktoś krzyknął "spier***, zarazo". Byłem w szoku! - podkreśla mężczyzna.

Na lekarza czekał ponad trzy godziny. Wtedy coś w nim pękło. - Upominałem, prosiłem, by ktoś do mnie zszedł. A lekarz tego nie zrobił! Bał się mi pomóc! Postanowiłem wrócić do domu. Wsiadłem do auta i odjechałem - mówi.

Aktualnie przebywa w kwarantannie domowej. Ostatecznie, z dużym opóźnieniem, otrzymał potrzebne leki. Postanowił nagłośnić sprawę ku przestrodze i w obawie przed tym, że kogoś spotka coś podobnego.

- To jest skandal! Ktoś, kto słyszy od lekarza, że jest zdrowy, normalnie poszedłby do pracy czy na spacer z psem. Ja czułem, że nie mogę tego zrobić. Gdybym nie posłuchał przeczucia, być może zaraziłbym wielu innych ludzi - przestrzega. - To, jak mnie potraktowali lekarze, też jest wstrząsające. W tym wszystkim bardzo dobrze wypadają policjanci, którzy regularnie mnie odwiedzają, ciągle chcą w czymś pomagać, pytają, czy nie potrzebuję jakichś zakupów. Dziękuję im za to - mówi.

Imię mężczyzny zostało zmienione. Jego dane osobowe pozostawiamy do wiadomości redakcji.

Pielęgniarka na kwarantannie: Nie będę miała z kim podzielić się jajkiem. To będą najgorsze święta

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki