- Kiedyś na Dworcu Wileńskim łatwiej było dostać w zęby niż ciepłą herbatę – to była Praga!
- Dorożkarze bili się o klienta, a taksówkarze PRL-u to osobna historia brudu i przygód.
- Dowiedz się więcej o zapomnianych losach praskiego dworca.
Na Dworcu Wileńskim łatwiej było dostać w twarz, niż kupić bilet
Nie jest wiedzą tajemną, że w niektórych zakątkach Pragi można było dostać szybciej "w pysk" niż ciepłą herbatę. To była inna Warszawa - szorstka, głośna, trochę pachnąca smarem, trochę spirytusem. Na Dworcu Wileńskim, gdzie dorożkarze potrafili bić się o klienta, a taksówkarze często jeździli bez działających liczników, łatwiej było o siniaki niż o uczciwy rachunek za przejazd. A kiedy ktoś wysiadał, jego pierwszym odruchem było jak najszybciej stąd zniknąć. Niektórzy łapali pierwsze lepsze dorożki, które czekały przy wyjściu. Bezpieczne, niedrogie, swojskie z końmi, co znały trasę lepiej niż niejedna mapa. Jeszcze w 60-tych latach pasażerowie korzystali z szybkich podwózek dorożkami na dalekobieżny Dworzec Wschodni. Dorożki stacjonujące obok dworca były bezpiecznym i niedrogim środkiem transportu.
Dorożkarze i wojny o klienta
Na archiwalnej fotografii z Narodowego Archiwum Cyfrowego 1960 r. widoczne są ustawione w rządku dorożki konne oczekujące na pasażerów, a obok nich dorożkarze z papierosami w ustach, w czapkach z daszkiem. Czekają na pasażerów. Kiedy podróżni wychodzili na perony, bywało, że między dorożkarzami zaczynała się wojna o klienta: zajeżdżanie drogi, bójki, ubliżanie, krzyki, przepychanki, a i bat potrafił pójść w ruch. Zdarzało się, że jeden drugiemu oko obił. Taka była codzienność - bo klient to był skarb, a skarbów nigdy nie starczało dla wszystkich.
PRL-owskie taksówki i dziurawe fotele
Taksówkarze z PRL-u? Drogo, brudno i z przygodą. Jeździli powojennymi gratami, w fotelach dziury, drzwi czasem bez klamek, a licznik - jeśli działał, to raczej przez przypadek. Ale kto miał forsę, ten płacił, bo lepiej było trzymać się z dala od ulic, gdzie nocą rządziła inna ekonomia — szybka, bez rachunku i bez świadków. Ale to nie koniec opowieści z historii dworca.
Polecany artykuł:
Dworzec, który płonął dwa razy
Otóż tam, gdzie dziś stoi gmach Centralnej Dyrekcji Kolei Państwowych, w latach 1862-1915 znajdował się Dworzec Petersburski, stacja początkowa Kolei Warszawsko-Petersburskiej przez Wilno. Stąd ruszały pociągi do Wilna i dalej, aż po Petersburg. Ale historia nie miała dla niego litości. W 1915 roku, gdy zbliżał się front, Rosjanie w pośpiechu podpalili dworzec, uciekając z miasta. Prowizoryczny budynek nowego dworca postawiono obok ul.Targowej, a dworzec nazwano Wileńskim. Ten również nie miał szczęścia - spłonął w 1939 roku, gdy na Warszawę spadły niemieckie bomby.
Od bocznic do galerii
Po wojnie dworzec ulokowano w starych magazynach przy ul. Białostockiej. Tam przetrwał dekady, trochę zapomniany, trochę rozbity, ale wciąż potrzebny. Za torami widać było jeszcze Monopol Spirytusowy, pachnący ciężkim alkoholem i państwowym porządkiem. Dziś po bocznicach nie ma śladu - asfalt wchłonął szyny, a zamiast magazynów stoi osiedle.
Duch Pragi. Współczesność i historia
W 2002 r. Dworzec Wileński zmienił całkowicie swój wizerunek! Na rogu ul. Targowej i Al. Solidarności wzniosła się galeria Centrum Wileńska, połączona z dworcem kolejowym, stacja Warszawa Wileńska na linii trasy Warszawa – Małkinia. Wszystko błyszczy, odbija światło, jakby chciało przykryć historię, która tu tętniła. Ciche stuknięcie kopyta o bruk, parsknięcie konia, skrzypnięcie starych dorożkarskich kół. Bo ta Praga była - choć zrobiona dziś ze szkła - wciąż ma pod spodem duszę z żelaza i końskiej sierści.