HORROR

Takiej zbrodni nie pamiętali nawet najstarsi policjanci. „Kikir” został zastrzelony w szpitalu na Szaserów

2023-08-18 18:08

Założyciel gangu z Marek został postrzelony w zasadzce. Trafił do szpitala przy ul. Szaserów. Szpital na Pradze-Południe nie uchronił go jednak przed śmiercią. Andrzej Cz. "Kikir" został „dobity” na szpitalnym łóżku przez mordercę, który – jak w filmowym scenariuszu – wszedł do izolatki w przebraniu księdza i oddał w stronę herszta bandy salwę strzałów. Od tamtych gangsterskich porachunków minęły 23 lata. Nikt ostatecznie nie odpowiedział za krwawy mord w szpitalu na ul. Szaserów. Początki tej sprawy sięgają lat 90-tych ubiegłego wieku.

Warszawa. Brutalna wojna gangów. Początki "grupy markowskiej"

Przełom wieków w Warszawie to brutalna wojna gangów. Wybuchają bomby, gangsterzy strzelają do siebie jak do kaczek. Nie ma dla nich znaczenia, czy porachunki załatwiają na peryferyjnych uliczkach, czy w samym centrum miasta. Zdarza się, że giną przypadkowi ludzie. W październiku 2000 roku przekroczona zostaje kolejna granica – zamachowiec strzela do swojej ofiary w szpitalu!

Na terenie Marek, Ząbek i okolic powstała grupa przestępcza, która ze względu na swoją lokalizację nazwana została "grupą markowską". Grupę założył i kierował nią Andrzej Cz. "Kikir". Przestępcy zajmowali się głównie dokonywaniem uprowadzeń osób dla okupu, napadami rabunkowymi oraz handlem narkotykami.

Pod koniec lat 90-tych, w czasie gdy Andrzej Cz. siedział za kratkami, w grupie doszło do nieporozumień na tle finansowym oraz różnicy zdań co do dalszego przywództwa gangu. Do kierowania grupą pretendował Piotr K. "Gilek". Pozostający w opozycji przestępcy, skupieni wokół Jerzego B. "Mutant", stworzyli własną grupę. Od pseudonimu przywódcy przyjęła ona nazwę tzw. "grupy mutantów". Jej członkowie stali chociażby za zabójstwem policjanta w podwarszawskich Parolach. Konsekwencją tego zdarzenia było zatrzymanie wszystkich członków "grupy mutantów", z tragicznym finałem akcji w Magdalence, gdzie w trakcie szturmu zginęło dwóch policjantów. Śmierć poniosło również dwóch przestępców.

Efektem nieporozumień wśród członków grupy markowskiej, które z czasem przekształciły się w gigantyczny i otwarty konflikt, było zlecenie zabójstwa jej założyciela i dotychczasowego lidera. Pierwsza, nieudana próba miała miejsce 24 września 2000 roku. BMW, którym Andrzej Cz. jechał razem z żoną, w okolicy miejscowości Emilianów, zostało ostrzelane z broni maszynowej przez kilku mężczyzn poruszających się samochodem terenowym. Ranny "Kikir" trafił do szpitala.

"Kikira" zabił killer przebrany za księdza. Strzelił siedem razy

Niespełna miesiąc później, 20 października 2000 roku miał miejsce kolejny, tym razem udany, zamach na Andrzeja Cz. Przebrany za księdza zabójca wszedł do szpitala, w którym przebywał "Kikir" i oddał w stronę herszta kilka strzałów z broni palnej zabijając go na miejscu − przekazywali funkcjonariusze w materiale opublikowanym w 2007 roku.

Andrzej Cz. leżał sam w sali na końcu korytarza na drugim piętrze. Najprawdopodobniej spał, kiedy w progu stanął zabójca. Killer podszedł do łóżka i strzelił siedem razy. Kiedy wychodził z sali, natknął się na korytarzu na pielęgniarkę. – Spierd...j – warknął do niej „duchowny”. Widziała twarz killera tylko przez moment. Nie była w stanie podać nawet pobieżnego portretu pamięciowego mężczyzny. Jedyne, co zapamiętała to fakt, że miał sutannę i koloratkę. – Ofiara nie miała żadnych szans. Ciało denata znaleźliśmy na podłodze obok szpitalnego łóżka. Sprawca strzelał z bardzo bliskiej odległości i wszystkie kule utkwiły w ciele mężczyzny. Na ziemi leżały łuski – opowiadali wtedy stołeczni policjanci.

Mężczyzna, który zabił, uciekł z miejsca zdarzenia. Funkcjonariusze od razu wszczęli śledztwo, które trwało niemal dekadę. Policjanci wytypowali podejrzanych, ale brakowało im dowodów. Według koncepcji sprzed 20 lat egzekucję wykonał Albert P. „Alik” za 30 tysięcy złotych (gangsterzy zrzucili się na te usługę). Nigdy nie trafił na ławę oskarżonych – zginął kilka miesięcy później.

Dopiero 11 grudnia 2007 roku, podczas akcji wymierzonej w pozostałości "gangu mareckiego" zatrzymano 28-letniego Adama S. „Ksiądz” wpadł razem ze swoimi 12 kompanami. Policjanci zdecydowali się na taki ruch, ponieważ dwóch skruszonych członków gangu zdecydowało się na współpracę z prokuraturą. Mirosław K. „Miron” został świadkiem koronnym, a Rafał T. „Tołdi” – małym świadkiem koronnym.

Na podstawie zeznań mężczyzn, prokuratura oskarżyła sześć osób: Jerzego B. "Jurij" vel "Mutant", Wojciecha Ć. "Ćwiara", Marka K. "Muł", Krzysztofa B. "Kozioł", Adama S., a także wspomnianego już "Tołdiego". Według prokuratury Adam S. kierował samochodem, z którego strzelano do „Kikira”. Za spust mieli wówczas pociągać Jerzy B. oraz Albert P. „Alik” – ten ostatni zginął pół roku później. Pomimo jego śmierci, był ważną postacią w historii. Jak wynikało z opowieści świadków koronnych, to właśnie on, namówiony przez resztę zatrzymanych, miał pójść do szpitala i zastrzelić „Kikira”.

Proces mężczyzn z wielu powodów był bardzo dziwny i długi. Zakończył się dopiero w 2018 roku, 18 lat po zabójstwie „Kikira”. Prokuratura chciała dożywocia, sąd postanowił wszystkich uniewinnić. Kto zatem strzelał? Nie wiadomo.Andrzej Cz. miał wielu wrogów, nie tylko wewnątrz grupy, którą dowodził. Przesłuchano ponad 150 osób. Z ich zeznań wyłania się jednak 20 różnych wersji zabójstwa − precyzował sędzia Piotr Janiszewski.

W związku z tym brak wiarygodności zeznań i brak dowodów nie pozwoliły na skazanie oskarżonych. I wszystkich sześciu mężczyzn zostało uniewinnionych. Na twarzach tych, którzy w osobiście słuchali wyroku (Krzysztof B. i Jerzy B.) nie było jednak widać radości. Większość z oskarżonych w tym procesie odbywa kary za inne przestępstwa.

Sonda
Jak oceniasz działania policji w naszym kraju?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki