Halina Frąckowiak to wyjątkowa artystka, której głos i charyzma od ponad sześciu dekad zachwycają kolejne pokolenia słuchaczy. Choć trudno w to uwierzyć, od premiery jej wielkiego hitu "Papierowy księżyc" minęło już 40 lat. Wokalistka doskonale znała zmarłego 21 sierpnia 2025 roku Stanisława Sojkę, z którym spotykała się na różnych scenach. W sieci wciąż można znaleźć ich archiwalne wykonanie "Barki" dla papieża Jana Pawła II. W rozmowie z "Super Expressem" Frąckowiak podzieliła się osobistymi wspomnieniami o tym wybitnym muzyku.
Przeczytaj także: W PRL-u była wielką gwiazdą. Poważny wypadek zatrzymał rozwój jej kariery
Julita Buczek: Jakim artystą był Pan Stanisław Sojka?
Halina Frąckowiak: - Staszek był przede wszystkim wybitnym artystą – nie tylko muzykiem, ale także niezwykłą osobowością. Był niepowtarzalny… Każdy z nas jest inny, ale on wyróżniał się szczególną wyrazistością. To, co pozostawił po sobie, będzie trwać. Myślę, że jego odejście uświadamia wielu z nas, jak kruche i nieoczekiwane bywa życie.
Jego twórczość niosła światło – zarówno w wymiarze pojednania, jak i miłości do drugiego człowieka. Muzyka w jego ujęciu była czymś więcej niż dźwiękami – była prawdziwym przekazem od człowieka do człowieka. Pięknie widać to w refrenie utworu "Tolerancja", który wczoraj wspólnie wykonywaliśmy na scenie w Sopocie: "Życie nie po to jest, by tylko brać. Trzeba siebie samego dać, aby żyć…". To są słowa Staszka, napisane przez niego samego – i one dziś szczególnie wybrzmiewają.
Jak Pani wspomina swoje spotkania z Panem Sojką?
- Był niezwykłym człowiekiem – serdecznym, ciepłym, pełnym dobra i radości. Potrafił dzielić się tym z innymi, a ludzie przyjmowali to z otwartym sercem.
Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce wiele lat temu, gdy rozmawialiśmy o możliwości wspólnej pracy. Prosiłam Staszka, aby napisał dla mnie muzykę do wybranych wierszy, jednak projekt ostatecznie nie doszedł do skutku. Później spotkaliśmy się w Watykanie podczas koncertu Błogosławiona Siejba w 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II oraz Wieczoru Poezji Karola Wojtyły. Występowali tam m.in. Danuta Stenka, Piotr Adamczyk, Edyta Geppert czy Józef Skrzek. Staszek przyjechał z synem i wykonał Tryptyk rzymski, do którego skomponował muzykę.
Było to spotkanie artystyczne i duchowe, niezwykle piękne. Uwielbiałam jego sposób śpiewania – wyraz wokalu, artykulację słów, tę głębię interpretacji. On nie "interpretował" – on śpiewał sercem.
Stanisław Sojka pozostanie w naszej pamięci. Na scenie zawsze pokazywał siebie, prawda?
- Tak, na scenie dawał całego siebie. To jeden z niewielu artystów, który może być nauczycielem nawet po odejściu – bo pokazywał, że scena wymaga prawdy. Jeśli nie ma autentyczności, to nie ma sensu. Jego Twórczość była misją a dla nas darem. Podczas próby w Sopocie, znów to poczułam – jego głos brzmiał niezwykle mocno. Pamiętam, że chciałam podejść do niego po występie, ale zszedł szybko ze sceny, jakby się spieszył. Pomyślałam, że może był zmęczony… Dziś to wspomnienie wraca do mnie szczególnie wyraźnie.
Jeśli zostanie zorganizowany koncert poświęcony Stanisławowi Sojce, czy weźmie Pani udział?
- Oczywiście. Taki artysta zasługuje na to, by jego pamięć uczcić w sposób jak najpiękniejszy. Wszystkie rozstania są smutne, ale Staszek odszedł tam, gdzie zawsze był naprawdę sobą – na scenie. Z całego serca współczuję rodzinie, szczególnie synowi, którego miałam okazję poznać, oraz wszystkim bliskim. To ogromna strata, ale pozostaje w nas jego muzyka i przesłanie.
Rozmawiała Julita Buczek