- Jakie emocje panu towarzyszą podczas powrotu przed kamerę po tak długie przerwie?
- Przyznam, że emocje są ogromne, tym bardziej, ze program „Temptation Island” to wysoko postawiona poprzeczka, także przed względem fizycznym, bo to nie jest mała, kameralna produkcja. Tutaj na planie pracowało około 200 osób. Mówimy więc o naprawdę potężnym przedsięwzięciu, które w dużej mierze skupione było również na mojej osobie jako prowadzącym, Do tego przyszło nam pracować w dość trudnym warunkach, bo upał w cieniu potrafił sięgać 40°C! Wymagający był też sam plener, co dla mnie, jako osoby od dawna przemieszczającej się głównie między domem i pracą, było sporym wyzwaniem. Dla osoby poruszającej się o lasce otoczenie, gdzie królują głównie piasek, skały i kamienie, to spore utrudnienie.
- Długo się pan wahał, zanim przyjął propozycję poprowadzenia programu na greckiej wyspie?
- Trochę się rzeczywiście zastanawiałem, przede wszystkim dlatego, że swoją decyzję uzależniałem w głównej mierze od werdyktu prowadzącej mnie pani doktor, której zgoda była dla mnie kluczowa. Potrzebowałem też konsultacji z moim rehabilitantem, by plan działania i ocenić moje możliwości. Ostatecznie zresztą towarzyszył mi on w tej wyprawie, nie tylko po to, by czuwać nad moim bezpieczeństwem, ale też codziennie ze mną trenować. Czułem się więc trochę jak sportowiec przygotowujący się na olimpiadę.
- Przed laty dorobił się pan łatki skandalisty, ale od czasu pana odejścia z telewizji i pojawienia się poważnych problemów ze zdrowiem, dużo się zmieniło w pana życiu i podejściu do wielu spraw. Ile dziś zostało tej dawnej łatki niepokornego dziennikarza zostało?
- Jasne, że głębi duszy nadal jestem tym samym Michałem Figurskim, tylko że już 50-letnim i po przejściach, a te na pewno wpłynęły na to, kim dzisiaj jestem i jak bardzo się zmieniłem. Z całą pewnością dziś jestem o wiele bardziej wymagający wobec samego siebie, czego najlepszym dowodem jest właśnie program „Temptation Island”. Tak, jak już wspomniałem, decyzja o jego poprowadzeniu nie była do końca łatwa, bo musiałem skonsultować ją z osobami, które najlepiej znają dzisiaj moje możliwości, ale z drugiej kusząca była myśl, że takie wyzwanie jeszcze niedawno byłoby w moim przypadku nie do pomyślenia. To mnie bardzo motywowało, bo w moim słowniku nie istnieje słowo „niemożliwe”.
- Niedawno powiedział pan w jednym z wywiadów, że „jeszcze kilka lat temu nikomu nie mieściło się w głowie, by pokazywać na ekranie niepełnosprawnego prezentera”. Ma pan poczucie, że przeciera w telewizji jakąś nową ścieżkę?
- Jeśli tak, to bardzo się cieszę. Chciałbym pokazać wszystkim osobom, które zmagają się z różnego rodzaju niepełnosprawnością, że się da. Mam nadzieję, że ten program będzie dla nich takim sygnałem, że warto stawiać sobie nawet z pozoru niemożliwe do zrealizowania cele, bo mogą okazać się osiągalne. Najważniejsze w tym wszystkim jest determinacja i odwaga, a tę odwagę wzmagają u mnie ci, których kiedyś omijałem szerokim łukiem, czyli ludzie, którzy naprawdę znają się na zdrowiu, a których zdanie jest dla mnie wyrocznią. Jeżeli nasze otoczenie mówi nam, że możemy czegoś spróbować, to należy to zrobić!
- Programów randkowych w polskiej telewizji było już wiele, czym ten będzie się różnił od konkurencji?
- Często podkreślam, że jest to program nie tyle do oglądania, co do PRZEMYŚLENIA. Można w nim znaleźć odpowiedzi na te najtrudniejsze pytania, które często sobie zadajemy, będąc w związku, kiedy zaczynamy się zastanawiać: „co by było, gdyby...?”, np. gdyby na naszej drodze nagle stanęła osoba z naszych snów, albo gdyby nasz partner znalazł się na rajskiej wyspie otoczony wianuszkiem atrakcyjnych singli. Jak wpłynęłoby to wówczas na nasz związek? Ten program jest właśnie o takich dylematach. Myślę, że najczęściej zadawanym pytanie wśród widzów, którzy oglądać będą „Temptation Island” ze swoją drugą połówką, będzie: „a ty co być zrobił lub zrobiła w takiej sytuacji?”. Wiele osób próbuje sprowadzić tę produkcję go kategorii kolejnego bikini-reality, gdzie grupa atrakcyjnych singli i singielek spędza miło czas na rajskiej wyspie, ale nie o tym jest ten program. On zmusza przede wszystkim do przemyśleń na temat swojej relacji i tego, ile tak naprawdę wiemy o swoich partnerach.
- Kim są pary, które odważyły się wziąć udział w tym programie i co je motywowało?
- Pod wieloma względami można je określić jako pary statystyczne, czyli takie, które zdążyły już przeżyć wzloty i upadki. Pary, które mają swoje wątpliwości, ale takie, które chcą dla swojej miłości zrobić wszystko, włącznie z poddaniem jej najbardziej szorstkiej próbie. To jasne, że wyruszając na wyspę, na której spotkają wielu atrakcyjnych singli i singielek, liczyli się z tym, co może ich czekać, mogę jednak zapewnić, że wszystko, co wydawało im się przed wyjazdem, i co może się wydawać widzom, będzie się w trakcie programu bardzo drastycznie zmieniało. Tu nic nie jest oczywiste do samego końca.
- Dowiedział się pan dzięki temu programowi czegoś na temat miłości i związków?
- Jeden z moich wniosków dotyczy tego, jak mało się czasem znamy, nawet będąc w wieloletniej relacji, a wynika to najczęściej z braku szczerej rozmowy. Ten program z pewnością do takiej zmusza i to jego duży walor. Mam wrażenie, że wielu z nas żyje w swoich związkach pewnym złudzeniem złudzeniem, ale też często w ogromnej naiwności. Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że człowiek, z którym zdecydowaliśmy się dzielić życie, też ma swoje wady i słabości. Albo będziemy w umieli zaakceptować i kochać tę drugą osobę taką, jaką jest, albo utkwimy w stworzonej przez nas iluzji. W naszym programie miłość miewa nie raz trudne oblicze, ale to jest chyba tutaj najbardziej intrygujące. On odziera uczestników z pewnej maski, rozprawia się z pozorami i złudzeniami, w które wszyscy chcemy wierzyć. Czasami muszą zmierzyć się z brutalną prawdą, ale najważniejsze pytanie dotyczy tego, czy nadal będą chcieli być razem. Jak będzie odpowiedź? Dowiecie się państwo w programie.
Emisja w TV:
"Temptation Island" od 6 września w Polsacie