Zaczęło się zwyczajnie – jak w wielu historiach miłosnych z teatralnym tłem. Rok 1971, praca nad spektaklem "Wesele" w Teatrze Telewizji. Ona – utalentowana, skupiona, wschodząca gwiazda. On – dla roli Jaśka przyjeżdżał z Krakowa, gdzie pracował jako aktor i wykładowca, z nieco mniej spektakularną karierą, ale spokojem i cierpliwością, które robiły wrażenie.
Mrowiec porzucił dla Celińskiej Kraków
Stanisława Celińska wspomina, że nie zakochała się od razu. Ale jedno zdarzenie na długo zapadło jej w pamięć.
Ujął mnie, gdy pewnego razu czekał na mnie kilka godzin pod salą, gdzie ćwiczyłam rolę. Ćwiczyłam i ćwiczyłam, a on czekał, bo umówiliśmy się, że pójdziemy do kina. Gdy wyszłam, kina były już zamknięte, ale on postanowił odprowadzić mnie z Woronicza na Żoliborz, gdzie mieszkałam
Prosty gest – ale znaczący. Tak zaczęło się coś, co szybko przerodziło się w głębokie uczucie. Wkrótce Andrzej Mrowiec zdecydował się na duży krok. Zrezygnował z pracy w Krakowie, by być z nią w Warszawie. Zamieszkali razem, wzięli ślub w kościele przy placu Zbawiciela. Mieli dwoje dzieci – Mikołaja i Aleksandrę.
Andrzej jakoś tak mnie zdobył i miłość mnie napełniła, a ze mną jest tak, że jak już za coś się biorę, to do końca
– napisała Celińska we wspomnieniach.
Zawalczyła o siebie, ale związku nie udało się już uratować
Przez jakiś czas tworzyli rodzinę, dzielili codzienność i sceniczne życie. Ale nie wszystko poszło tak, jak by chcieli. Pojawiły się zawodowe napięcia, zmęczenie, prywatne kryzysy. Celińska nigdy nie ukrywała swoich zmagań z alkoholem. W jednym z wywiadów po latach przyznała:
Żałuję, że wspólne życie nam nie wyszło. Żałuję, że nie walczyłam o nas. Naprawdę bardzo się kochaliśmy.
W tych słowach nie ma patosu, tylko prosta refleksja kobiety, która zna smak sukcesu i porażki. Nie mówi, że było idealnie. Ale nie odżegnuje się też od tej miłości. Zresztą – nie sposób od niej uciec. W twórczości Celińskiej często słychać emocje głębsze niż te, o których zwykle się mówi. I może to właśnie ślad tamtego uczucia?
Ich drogi się rozeszły. Ale kiedy po latach spotkali się na ślubie córki, przeszłość nie wróciła z ciężarem. Przyszła raczej z pojednaniem. Bez wyrzutów, z cichym uśmiechem. To nie była bajka, nie było happy endu. A jednak – to jedna z tych historii, które zostają na zawsze. Nie ze względu na długość czy spektakularność, ale przez to, co zostawiają po sobie.
