Ryszard C., morderca z Łodzi: Miałem 49 naboi. Żałuję, że wystrzeliłem tylko 8

2010-10-22 7:45

Ryszard C., sprawca makabrycznego mordu w łódzkim biurze PiS, trafił wczoraj za kratki. 62-letniemu mieszkańcowi Częstochowy grozi dożywocie. Zamachowiec niewiele sobie z tego robi. W rozmowie z policjantami wyraził żal, że wystrzelił tylko 8 z 49 naboi, które miał.

Kim jest człowiek, który wstrząsnął całą Polską? Dlaczego na miejsce zbrodni wybrał właśnie Łódź i partyjne biuro PiS? Kogo planował zabić wcześniej? I dlaczego?

Przeczytaj koniecznie: Ryszard C. morderca z Łodzi: Gdy zabijałem wiedziałem, co robię

- Chciałem zabić Kaczyńskiego! - krzyczał tuż po zatrzymaniu w kierunku policjantów Ryszard C. Wiele wskazuje na to, że zabójstwo faktycznie ma tło polityczne. Wciąż nie wiadomo jednak, dlaczego Ryszard C. wybrał właśnie łódzkie biuro PiS. Zresztą w ogóle nie wiadomo, czy to działacze PiS od początku byli celem zamachowca. Ryszard C. miał bowiem powiedzieć policjantom, że "chciał zabić jakiegokolwiek polityka, obojętnie jakiej partii, żeby nie czuli się tacy pewni siebie".

Chciał zabić Leszka Millera?

Według "Gazety Wyborczej" pierwszym celem zamachowca miał być były premier Leszek Miller. Faktem jest, że kilkanaście dni przed zabójstwem w Łodzi Ryszard C. wybrał się do Warszawy, pod siedzibę SLD przy ulicy Rozbrat. Chciał zabić jednego z czołowych polityków lewicy.

- Według jego wypowiedzi do zamachu nie doszło, ponieważ tego polityka nie rozpoznał - opowiadał wczoraj w Sejmie szef MSWiA Jerzy Miller. Następnie Ryszard C. poszedł przed Pałac Prezydencki, gdzie miał zamiar zastrzelić Jarosława Kaczyńskiego. Do zamachu nie doszło ze względu na liczną ochronę prezesa PiS. Po kolejnej nieudanej próbie napastnik postanowił zmienić swój plan.

Dlaczego wybrał łódzkie biuro PiS? Jeszcze nie wiemy. Wiadomo natomiast, że całą akcję planował od co najmniej roku. Kontaktował się ze światkiem przestępczym i próbował kupić karabin maszynowy - kałasznikowa. Śledczy sprawdzają, czy mógł działać na zlecenie.

Cinkciarz samotnik

Ryszard C. urodził się w małej wiosce w podczęstochowskiej gminie Janów. Gdy miał 14 lat, jego rodzice rozwiedli się. To wtedy razem z ojcem przeprowadził się do Częstochowy. Po szkole wyjeżdżał za chlebem do NRD i na Węgry. Według "Gazety Wyborczej" w latach 70., po powrocie z zagranicznych kontraktów, zaczął zajmować się handlem walutą. Wtedy miał też zostać tajnym informatorem częstochowskiej milicji.

Patrz też: Tak wyglądał zamach w łódzkiej siedzibie PiS - REKONSTRUKCJA!

Jego znajomi mówią, że był typem samotnika. Nawet najbliżsi sąsiedzi niewiele o nim wiedzą. Jeszcze do niedawna mieszkał w Gnaszynie, spokojnej dzielnicy Częstochowy. Miał tu niewielki biały domek z ogródkiem. - Postawił go kilka lat temu, po powrocie z Kanady. Jako sąsiad wydawał się całkiem normalny, spokojny. Nie żeby się z kimś zaprzyjaźnił, ale nie było też żadnych konfliktów. Widzieliśmy się, to się witaliśmy i tyle. Co też mu odbiło?! - zastanawia się Stanisław Rybiałek (73 l.), jeden z sąsiadów mężczyzny.

Nigdy nie mówił o polityce

Po powrocie do Polski Ryszard C. kupił peugeota i został taksówkarzem. - Wyjeżdżał taryfą na cały dzień, potem wracał. Nie było go zbyt wiele widać - twierdzi pan Stanisław. Jest zaskoczony tłem tragedii. - O polityce nigdy nic nie mówił. Nigdy nie usłyszałem od niego jakiejkolwiek deklaracji. Po prostu nic - twierdzi sąsiad.

Z domu C. zniknął na początku lipca. Po rozwodzie z żoną. Dziś w domku przy ul. Mała Warszawka mieszkają zupełnie inni ludzie. Sąsiedzi byli przekonani, że C. znowu postanowił szukać szczęścia za granicą. Plotkowano, że jest w Anglii. Być może podróżował po całym kraju. Trudno też złapać ślad po byłej małżonce C. Zanim sprzedała domek, sąsiedzi często widywali ją, jak pracuje w ogródku. Podobno pochodziła z gór.

Lubił oglądać młode panienki

Jak ustaliliśmy, jako taksówkarz Ryszard C. należał do korporacji Echo. Jego koledzy po fachu mówią o nim niechętnie i oszczędnie. - Dziwny to był człowiek. Ja mówiłem na niego "głuchol", bo przygłuchy był. Zamontował w aucie nawet dwa głośniki, ale i tak nic nie słyszał - twierdzi jeden z taksówkarzy spod Jasnej Góry.

Zobacz: Działaczka PiS z Łodzi: Marek Rosiak umierał na moich rękach

Inny dodaje: - Jemu się podobały młode panienki. Jak miał przerwę, to na kawę chadzał tam, gdzie przychodziły młode. Pooglądać sobie szedł. Czasami też otwierał laptopa i patrzył w ekran. Co tam oglądał, nie wiem.

Policja i służby ustaliły już, że zabójca nie miał przeszłości kryminalnej. W czasie przesłuchania miał się przyznać, że choruje na raka i zostało mu tylko siedem miesięcy życia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki