To było przemyślane działanie. Na szczęście nieudolne. Tak twierdzi zielonogórska prokuratura, która długo analizowała akta sprawy, zanim zdecydowała się oskarżyć Monikę B. Bo w toku śledztwa ustalono, że próba zabicia własnych dzieci i odebrania sobie życia były dramatycznym krokiem zdesperowanej kobiety, której szczęśliwe, dostatnie życie rozsypało się nagle jak domek z kart.
- Nagle? To był raczej powolny zjazd po równi pochyłej - mówią znajomi Moniki B. Kobieta wraz z mężem prowadziła w mieście popularną restaurację. Interes szedł świetnie, więc otworzyli drugą - w Kołobrzegu (woj. zachodniopomorskie). I to był błąd. Szybko pojawiły się problemy, bo deficytowa knajpa ciągnęła na dno tę dochodową, a w szczęśliwe życie małżonków wkradły się ostre nieporozumienia. W końcu firma splajtowała, oni się rozwiedli, a wkrótce...
Na początku grudnia ub.r. Monikę B. i jej dwie pięcioletnie córeczki znalazł w mieszkaniu obecny partner kobiety. Były nieprzytomne. Wszystko wskazywało na to, że kobieta najpierw otruła swoje dzieci, a później siebie. Niewiele brakowało, a skończyłoby się tragedią. Na szczęście farmaceutyki, których użyła desperatka, nie były dość mocne. Dziewczynki szybko doszły do siebie i trafiły pod opiekę ojca, ale ich matka długo leżała w szpitalu. Kiedy wyszła, stanęła przed prokuratorem, który oskarżył ją o nieudolne usiłowanie zabójstwa. - To oznacza, że miała zamiar zabić dzieci, ale nie miała świadomości, że zastosowane środki okażą się nieskuteczne - wyjaśnia Zbigniew Fąfera z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Za to, co zrobiła, może usłyszeć nawet wyrok dożywotniego więzienia.
Zobacz także: Emocjonalny wpis brata Ewy Tylman: "Prosicie Boga, aby dał nam siłę"