- Wybuch ładunku na torach kolejowych w pobliżu stacji Mika mógł doprowadzić do katastrofy kolejowej.
- Dwaj obywatele Ukrainy, Ołeksandr K. i Jewhenij I., zostali oskarżeni o celowe działanie dywersyjne.
- Maszynista Mateusz Maciak zatrzymał pociąg tuż przed uszkodzonym odcinkiem, zapobiegając tragedii.
- Jakie byłyby konsekwencje wykolejenia pociągu w tym konkretnym miejscu?
Mika. Eksplozja ładunku wybuchowego na torach kolejowych
Było po godz. 21, gdy okoliczni mieszkańcy usłyszeli potężny huk. To właśnie wtedy, w sobotni wieczór, doszło do wysadzenia ładunku wybuchowego umieszczonego w torach kolejowych na linii kolejowej nr 7 w pobliżu stacji kolejowej PKP Mika. Nim służby dowiedziały się o zdarzeniu, po uszkodzonych torach przejechało jeszcze kilka składów pasażerskich i towarowych. Dopiero w niedzielę rano jeden z maszynistów zgłosił niepokojące nierówności w torze. Kolejny jadący za nim maszynista zatrzymał skład tuż przed uszkodzonym odcinkiem. Wtedy okazało się, że sprawa jest niezwykle poważna i o mały włos nie doszło do katastrofy kolejowej!
W poniedziałkowy poranek (17 listopada) premier Donald Tusk poinformował oficjalnie o tym, że na odcinku Warszawa-Lublin, doszło do celowego działania o charakterze dywersyjnym. Zarzuty w związku z uszkodzeniem torów kolejowych postawiono dwóm obywatelom Ukrainy - Ołeksandrowi K. i Jewhenijowi I.
Zatrzymał pociąg, zapobiegł tragedii. "Czułem przerażenie"
Dziennikarzowi WP udało się porozmawiać z Mateuszem Maciakiem, maszynistą pociągu Kolei Mazowieckich nr 12713 relacji Warszawa Zachodnia – Dęblin, który zatrzymał skład tuż przed uszkodzonym odcinkiem torów. Mężczyzna opowiedział, jak sytuacja wyglądała z jego perspektywy. Wyjaśnił, że ruszając z przystanku Mika, dyżurny ruchu poinformował go przez radiotelefon, że poprzedni pociąg wyczuł jakąś niepokojącą nierówność w torze i podał, gdzie mniej więcej to się wydarzyło.
- Po wyruszeniu ze stacji Mika jechałem bardzo wolno i obserwowałem tor. Kiedy zauważyłem przeszkodę, było dwadzieścia kilka minut po siódmej rano - relacjonował maszynista w rozmowie z WP. W pociągu oprócz niego i pozostałych członków załogi w niedzielny poranek było jeszcze kilkoro pasażerów.
Po zatrzymaniu składu mężczyzna wraz z kierownikiem pociągu ruszyli dokonać oględzin torów. To, co zobaczyli, uświadomiło ich, jak niewiele brakowało, by doszło do tragedii wielu rodzin - w tym ich własnych.
- Po uświadomieniu sobie, jak tragiczne mogło się to skończyć, faktycznie czułem przerażenie. Mimo wszystko starałem się zachować spokój, aczkolwiek czułem się nieswojo. Raczej każdy z nas wychodząc do pracy, lub jadąc pociągiem jako podróżny, nie myśli, że ktoś może chcieć wyrządzić krzywdę i to w taki sposób - przyznał w rozmowie z WP Mateusz Maciak.
Jak dodał, wybrane przez sprawców dywersji miejsce mogło dodatkowo spotęgować skutki ewentualnego wykolejenia pociągów. - Pociąg, który prowadziłem, mógł poruszać się rozkładowo 120 km/h, aczkolwiek inne pociągi mogą tam jeździć z prędkością 160 km/h. W miejscu, w którym się to wydarzyło, mogło dojść do naprawdę dużej tragedii. Jest to miejsce na łuku i w dodatku na bardzo wysokim nasypie - wyjaśnił w rozmowie z WP.