Fenomen "Idź na całość"
Format uderzał dokładnie w nasze codzienne dylematy. Jedno „otwierasz czy zostajesz?” potrafiło w kilka sekund zbudować dramaturgię większą niż niejeden serial. Reguły były jasne, ale konsekwencje – już nie. Widz szybko rozumiał reguły, ale wynik pozostawał tajemnicą. Dzięki temu telewizor przestawał być tylko ekranem. W domu uczestniczyło się w grze – podpowiadało, dyskutowało, przeżywało. To był rodzinny test odwagi i rozsądku, a ból przegranej łagodziła maskotka.
Jak wspomina Zygmunt Chajzer (71 l.) w rozmowie z Super Expressem, Zonk to twarz „Idź na całość”. Prowadzący zdradza również, że z okazji powrotu programu maskotka lekko się zmieniła – „troszkę wyprzystojniała”. Co ciekawe, Zonk potrafił cieszyć nawet tych, którzy przegrywali.
Nawet jak ktoś wygrywał Zonka, to też się cieszył… Zonk był pamiątką, dla dzieci - idealny. I nie trzeba było płacić od niego podatków ani ubezpieczenia
– żartuje prowadzący. Znak porażki stał się więc symbolem luzu i dystansu. To właśnie ten paradoks dobrze tłumaczy lekkość programu.
Paradoks Zonka polegał na tym, że uczył miękkiego lądowania. Przegrana nie musiała być katastrofą – mogła zostać pamiątką, żartem, anegdotą powtarzaną latami.
Zobacz: Chazjer wróci do "Idź na całość" razem z Zonkiem?! Przypominamy dziwne nagrody
Gospodarz, publiczność, nagrody
Scenografia jest kolorowa, pastelowa, żywa. Widownia się przebiera – Wikingowie, Koła Gospodyń…
– wylicza Chajzer zalety tego telewizyjnego jarmarku radości. Na planie panuje rytm atrakcji: krótkie scenki, przekomarzanki, gesty do publiczności, które rozładowują napięcie między kolejnymi decyzjami „biorę czy ryzykuję”.
To z widowni rodził i rodzi się żywioł – spontaniczne chóry doradców, które brzmiały w „dużych pokojach” całej Polski, dziś zabrzmią w naszych „salonach”.
Kontrast marzeń z końcówki lat 90. i współczesności świetnie widać na liście nagród. Szczytem luksusu była wycieczka do Tunezji… wcześniej bywały też sprzęty kuchenne
– wspomina prowadzący. Dziś brzmi to skromnie, bo „nagrody są fantastyczne” – dalekie podróże (Malediwy, Seszele, Meksyk), sztabki złota i gotówka. Zmieniły się budżety i marzenia. Rdzeń pozostał ten sam – radość z wygranej i emocje wyboru.
Za sterami zawsze stał gospodarz z idealnym wyczuciem pauzy i temperatury widowni. Co ciekawe powrót programu niekoniecznie musiał oznaczać powrót prowadzącego.
Casting był tajemnicą… nawet ja byłem castingowany
– śmieje się Chajzer. Po chwili dodaje:
Pracowaliśmy ciężko, uczciwie i długo, a gdy zakończyliśmy zdjęcia, obudziłem się i mówię: jak to, dziś nie jedziemy na plan?
Telewizja daje adrenalinę. Kiedy milknie – zostaje cisza większa niż studio.
Zobacz też: Oj, Zigi, Zigi... Zygmunt Chajzer poszedł na całość nad morzem. Piwko, śledzik i fale
Niedzielny rytuał Polaków
„Idź na całość” wrosło przed laty w tygodniowy rytm Polaków jak rodzinny obiad. O ustalonej porze gasło światło w kuchni, a w salonie zapalały się emocje. Współdecydowało się głośno, przekrzykiwało, wymyślało „znaki”, że jednak trzeba otworzyć inne drzwi. Ten teleturniej nie tylko się oglądało – on był współtworzony przez widzów: gestami, okrzykami i drobnymi, domowymi rytuałami na szczęście.
Pamiętamy nie tylko wielkie wygrane, ale i spektakularne „pudła”, o których dziś opowiada się z uśmiechem. Zasada była prosta, lecz każdy wybór – nieodwracalny. Działał efekt „prawie-wygranej”, pauzy prowadzącego ważyły więcej niż słowa, a publiczność była barometrem nastrojów. Pytanie „zostajesz czy ryzykujesz?” zamieniało studia w stadion na decydującą minutę meczu. „Idź na całość” uruchamiało coś więcej niż instynkt gracza – rozgrywało codzienny konflikt między rozsądkiem a odwagą. I robiło to z wdziękiem, który nie upokarzał przegranego.
Kto oglądał – ten słyszy do dziś: odgłos otwieranych drzwi, fanfary sygnalizujące zwrot akcji, miękkie pauzy prowadzącego. Dźwięk był suflerem emocji – uczył, kiedy skupić uwagę, a kiedy wziąć oddech. Z kolorami scenografii tworzył świat totalnego zanurzenia: telewizyjny „park rozrywki”, w którym biletem wstępu była decyzja. Po programie zostały słowa i gesty, które nie wymagają objaśnień. Wystarczy powiedzieć „Zonk”, by zobaczyć w wyobraźni trzy drzwi, uśmiech widowni i ten ostatni wybór. Czy teraz też tak będzie?
Oglądajcie, sprawdźcie, porównajcie… Wasze dzieci być może nie wiedzą, co to jest Zonk – trzeba im wyjaśnić
– zachęca Zygmunt Chajzer. Bo program wraca - tym razem na antenę TTV.
Publiczność bywa dziś bardziej wymagająca, tempo szybsze, budżety większe – ale rdzeń pozostaje ten sam: człowiek kontra decyzja. Obok stoi nieco przystojniejszy Zonk i przypomina, że porażka bywa tylko inną drogą do dobrej historii. Bo jeśli mierzyć siłę programu liczbą wspomnień, to jedna z najtrwalszych marek polskiej telewizji.