- To wyjątkowy czas dla zespołu „Ich Troje”, bo upływa pod znakiem jubileuszu. Jakie emocje w panu dominują?
- Kiedy mówimy o 30-leciu grupy, to czuję przede wszystkim dużą dumę, głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego, że przez te wszystkie lata Jacek Łągwa ze mną wytrzymał (śmiech). To jedna z tych osób, która miała ogromny wpływ na moje życie. Wytrzymać z kimś 30 lat to duża rzecz, a ze mną na pewno nie było łatwo. Na przestrzeni czasu wiele się w tym zespole zmieniało, ale Jacek wciąż tu jest i za to należy mu się ogromny szacunek. Ale jestem też bardzo dumny, że po tych 30 latach dołączyła do nas Martyna Majchrzak, która z nami śpiewa, bo to najlepszy dowód, że muzyka łączy pokolenia i sprawia, że, mimo różnicy wieku, potrafimy się zrozumieć. To dwa niezwykle ważne dla mnie aspekty. Nagraliśmy też na nasze 30-lecie nową płytę – to już mój dwudziesty drugi krążek, a dla zespołu jedenasty. Album nazywa się zresztą „Wybiła Jedenasta”, więc bardzo się cieszę i na pewno towarzyszy temu duża ekscytacja.
- Przez lata przyzwyczailiście fanów do różnych widowiskowych, czasem wręcz szalonych pomysłów. Przy okazji 30-lecia też stawiacie na rozmach?
- 2 sierpnia będziemy grać na festiwalu „Pol'and'Rock”. Przy okazji tego koncertu Jurek Owsiak powiedział mi: „Nie wiem, co planujecie na koncert w Sopocie, ale u nas muzyka broni się sama”. I pomyślałem, że jest w tym sporo racji. Z takiego też założenia wyszliśmy przygotowując koncert jubileuszowy w Sopocie. Oczywiście było trochę zwariowanych stylizacji i nawiązań do tych najlepszych czasów „Ich Troje”, ale prawda jest taka, że my już robiliśmy tak szalone rzeczy – zjeżdżaliśmy z budynków, lataliśmy samolotami, jeździliśmy motocyklami – że niewiele więcej można jeszcze zdziałać. Podczas koncertu towarzyszyła nam fantastyczna orkiestra, mieliśmy też wyjątkowy support, który zapewniła nam Mandaryna, choć wiele osób nie chciało wierzyć, że Marta naprawdę zgodziła się wystąpić w Sopocie! Bardzo się cieszę, że była z nami.
- Jak z perspektywy tych 30 lat na scenie, patrzy pan na początki grupy? Uśmiecha się pan do tamtego młodego Michała?
- Pewnie, choć mam świadomość, że niczego nie mogę zmienić. Fajnie, że mu się w życiu udało, ale prawda jest taka, że kiedy wchodzi się w tę branżę – choć chyba generalnie w życiu tak po prostu jest – to z jednej strony można sobie wiele rzeczy poukładać, trzeba się liczyć z tym, że jest to trochę sinusoida. U nas też tak było. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale to tak naprawdę bez znaczenia, bo chodzi o to, żeby robić swoje. Z jednej strony oczywiście trudno się nie cieszyć, kiedy dzwoni wytwórnia i mówi, że cały nakład płyt się sprzedał, więc trzeba dorobić, ale z drugiej mam poczucie, że ważniejsze jest coś innego. Liczy się przede wszystkim to, żebyśmy wciąż potrafili się tym wszystkim bawić. To się też tyczy koncertów – bardziej niż samo widowisko cieszy mnie spotkanie z naszymi fanami, ludźmi, którzy są z nami wiernie od 30 lat. Historia zatacza zresztą symboliczne koło – cieszę się, że w tym jubileuszu towarzyszyła nam Telewizja Polska, bo to właśnie od niej, a konkretnie programu „Kawa czy herbata” to wszystko się zaczęło. Niedawno zresztą nagrywaliśmy z Jackiem materiał w tym samym studiu, w którym wystąpiliśmy trzy dekady temu. Jest to więc jakaś symboliczna klamra.
- Pamięta pan moment, kiedy po raz pierwszy poczuł, że Ich Troje odniosło sukces?
- Wymieniłbym tak naprawdę dwa takie momenty. Pierwszy był wtedy, kiedy wypuściliśmy płytę „Intro”, choć grały nas wtedy tylko radiostacje lokalne, natomiast żadne ogólnopolskie. Czułem po prostu, że zrobiliśmy coś naprawdę fajnego. Ale wiadomo, że większość wiąże sukces z aspektem finansowym – patrząc przez ten pryzmat, to takim przełomem był album „Ad. 4”. Chociaż, jak później śpiewaliśmy w piosence „Sprawy przyziemne”, życie zbiera cło, i to nie tylko wtedy, kiedy ponosimy porażki, ale, wbrew pozorom, pobiera je także od sukcesu. Nam on sporo namieszał w życiorysach, wiązało się to z całą masą błędów. Niedawno zresztą Jacek wspominał rozmowę, którą mieliśmy z Krzysiem Krawczykiem w 2001 r. Wziął nas po koncercie na stronę i powiedział: „Wiśnia, pamiętaj, w życiu różnie bywa. Odłóż 10 procent tego, co zarabiasz, a będziesz bogatym człowiekiem”. Niestety go nie posłuchałem. Życie jest przewrotne, bo teraz ja powtarzam to młodym artystom, i… też mnie nie słuchają (śmiech). Najwyraźniej więc pewnych rzeczy trzeba doświadczyć na własnej skórze, ale też niczego nie żałować. Mogę młodym powiedzieć jedno: to jest twój czas i przeżyj go, jak chcesz.
- A jest coś, co powiedziałby pan temu młodszemu o 30 lat Michałowi, który dopiero wchodzi w show-biznes?
- To chyba trochę, jak w filmie „Powrót do przyszłości”: możemy takiej osobie coś powiedzieć, ale ona nam nie uwierzy. Pewnie, że bym temu Michałowi nagadał! Na pewno żeby bardziej dbał o własne zdrowie, ale też poleciłbym mu więcej asertywności. Tylko że ja tego Michała sprzed lat dobrze nam. On by się w ogóle nie posłuchał (śmiech). Dzisiaj nabrałem trochę więcej pokory do życia, chociaż „więcej” nie oznacza „dużo”, bo niepokorną duszą będę pewnie do końca życia.
- Jest wśród hitów „Ich Troje” taki, do którego ma pan szczególny sentyment?
- Tak naprawdę każdy z nich jakimś darzę, ale w pierwszej kolejności wskazałbym na piosenkę „Zawsze naprzód – nigdy wstecz”. To nie jest może jeden z tych najbardziej znanych utworów, ale dla mnie ma dużą moc. Zaczynam sobie w nim przypominać, jak byłem dzieckiem i marzyłem o tym, żeby być w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. A teraz? Jest na odwrót. Ale ostatecznie chodzi o to, żeby iść zawsze do przodu, nigdy wstecz. Człowiek, który nie zmierza przed siebie, po prostu się cofa. Nie mówię, że nigdy nie wolno zrobić ani jednego kroku w tył, ale jeśli go robimy, to po to, żeby o wiele szybciej pójść do przodu. Tak właśnie patrzę na życie. Cieszę się z tego, w jakim punkcie jestem dzisiaj, że się ogarnąłem, mam wokół siebie rodzinę, która zresztą towarzyszyła mi ona ja jubileuszowym koncercie. Patrzę na moje dzieci i jestem z nich dumny.
- Nie każdej grupie muzycznej udało się utrzymać na scenie przez tak długi czas. Czy „Ich Troje” ma jakąś receptę na sukces?
- Myślę, że na sukces nie ma recepty. Gdybyśmy ją znali, to chętnie byśmy się nią podzielili. A czy jest recepta na przetrwanie 30 lat razem? Myślę, że w zespole jest bardzo podobnie, jak w małżeństwie. Być może kluczem jest to, że z Jackiem tak naprawdę widujemy się tylko scenie, więc możemy od siebie od czasu do czasu odpocząć. Czasami też rodzą się między nami spięcia, ale jednak wracamy do siebie jak bumerang.
Transmisja w TV:
Koncert "Zawsze z Wami chciałbym być - 30 lat Ich Troje", śr., godz. 21.10 w TVP 1