- Straż Miejska interweniowała 22 listopada w sprawie bezdomnej kobiety z dwójką dzieci koczującej nad Wisłą w Warszawie. Okazało się, że są to uchodźcy z Mołdawii.
- Rodzina otrzymała schronienie w Centrum Kultury Prawosławnej przy ul. Cyryla i Metodego, ale kobieta z dziećmi szybko opuściła to miejsce.
- Kobieta z dziećmi tuła się po Warszawie, unikając systemowej pomocy, a okazjonalnie korzystając z doraźnego wsparcia rzeczowego i finansowego.
- Po próbie wyjazdu na Białoruś, kobieta z jednym dzieckiem wróciła do ośrodka, gdzie mają zapewnione schronienie na miesiąc, ale ich przyszłość pozostaje niepewna.
Kobieta z dziećmi koczowała nad Wisłą
O tej historii już pisaliśmy. A właściwie o części tej historii. W sobotę, 22 listopada, strażnicy miejscy zostali wezwani nad Wisłę. Ze zgłoszenia wynikało, że w rejonie Wybrzeża Szczecińskiego bezdomna kobieta z dwójką małych dzieci miał koczować przy ognisku. Gdy funkcjonariusze zjawili się we wskazanym miejscu, przy kobiecie zastali tylko jednego chłopca. Okazało się, że drugi, na widok zbliżających się strażników, ukrył się w pobliskich krzakach. We współpracy z policjantami, mundurowym udało się ustalić, że cała trójka to uchodźcy ze wschodu. Ostatecznie rodzina znalazła schronienie w Centrum Kultury Prawosławnej przy ul. Cyryla i Metodego. Wydawać by się mogło, że to koniec ciężkiej tułaczki rodziny. Że życie kobiety i jej dzieci się odmieni. Będą bezpieczni. Będą mieli dach nad głową. Niestety, jak się okazuje, sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana.
Tułała się z dziećmi po ulicach Warszawy, nie chce pomocy
Sprawą bezdomnej rodziny ze Wschodu zajął się dziennikarz „Gazety Wyborczej”. To, co udało mu się ustalić, ściska za serce. Kobieta to obywatelka Mołdawii i ze swoimi dziećmi w wieku 8 i 12 lat 22 listopada nie pierwszy raz znalazła schronienie w Centrum Kultury Prawosławnej. Co zaskakujące, długo tam nie zabawiła. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, zniknęła, zabierając ze sobą dzieci, lecz pozostawiając torby z rzeczami! Dlaczego?
- W tej rodzinie rozgrywa się dramat. Dzieci są pozbawione edukacji, należytej opieki i warunków do życia. Trudno jednak przekonać do tego ich matkę - opowiada ks. Andrzej Lewczak, dyrektor Centrum Kultury Prawosławnej, w rozmowie z dziennikarzem „Gazety Wyborczej”.
Jak opowiada duchowny, pierwszy raz spotkał tę rodzinę w lipcu. Chłopcy późną porą szli ul. Targową, ciągnąc za sobą walizki. Byli sami. Bojąc się o ich los, duchowny zaprosił dzieci do Centrum Kultury Prawosławnej. Młodzi ludzie kojarzyli księdza, ponieważ wcześniej widywali go na nabożeństwach w Cerkwi przy al. "Solidarności". Po dłuższej rozmowie zdradzili duchownemu, że ich mama pracowała wtedy na lotnisku. Była zatrudniona w zewnętrznej w firmie sprzątającej. Co działo się z dziećmi gdy kobieta była w pracy? Nie wiadomo. Rodzina nie jest skora do zwierzeń. Są niezwykle skryci.
Kobieta po pracy również zjawiła się Centrum Kultury Prawosławnej. Ks. Lewczak chciał zrobić wszystko co w jego mocy, by pomóc tej rodzinie. - Zaproponowałem, żeby u nas zamieszkała na jakiś czas, załatwiła sprawę edukacji dzieci. Zaproponowaliśmy im kurs polskiego, bo słabo mówią po polsku. Ale nie można kogoś zmusić do przyjęcia pomocy - opowiada dziennikarzowi.
Po niespełna dwóch tygodniach kobieta zniknęła, zabierając dzieci. Do Centrum Kultury Prawosławnej docierały przeróżne informacji o miejscu pobytu rodziny. Mówiono, że chłopców widywano to na dworcu, albo śpiących w nocy w tramwaju. Gdy zjawiali się tam wolontariusze, rodzina zapadała się pod ziemię. - Otrzymywała jednorazowo wsparcie doraźne, czy to rzeczowe, czy finansowe. Żeby pomóc jej instytucjonalnie, matka musi tego chcieć - mówi ksiądz Doroteusz Sawicki z prawosławnego Ośrodka Miłosierdzia ELEOS.
Co teraz dzieje się z rodziną z Mołdawii?
Jak ustalił dziennikarz „Gazety Wyborczej”, w sobotę, 22 listopada, rodzina opuściła ośrodek około godz. 22. Kobieta SMS-em poinformowała, że chcą przekroczyć granicę. Wieczorem 25 listopada, kobieta z jednym dzieckiem wróciła do Centrum Kultury Prawosławnej. Z informacji, które zdobył dziennikarz „Wyborczej” wynika, że chciała z dziećmi wyjechać na Białoruś, ale rzekomo jej się nie udało. Starszy syn miał zostać z bagażami na dworcu. Do ośrodka chłopiec dotarł dopiero kilka godzin później! Co dalej z rodziną? Przez miesiąc może mieć zapewniony dach nad głową w ośrodku przy ul. Cyryla i Metodego. Czy kobieta z dziećmi skorzystają z tej propozycji? Czy ponownie za jakiś czas rodzina rozpłynie się w powietrzu i rozpocznie kolejną tułaczkę ulicami Warszawy? Czas pokaże.