Joanna Konieczna-Krzyżaniak: Nie rozpieszcza nas Pan swoją obecnością na ekranie. Niestety. Co Pana skusiło, żeby przyjąć tę propozycję?
Wiktor Zborowski: Przede wszystkim osoba reżyserki, którą bardzo dobrze znam od 20 lat. To jest Olga Chajdas, świetna dziewczyna, bardzo utalentowana. I przedstawiła scenariusz pana Płoszańskiego, który bardzo mi się podobał. Poza tym bardzo mnie zachęciło to, że miałem zagrać czarny charakter. Miałem pokazać paskudnego człowieka w takiej lekkiej i groteskowej formie. To jest sympatyczna odmiana, żeby zagrać coś takiego, więc było fajnie. A poza tym obsada: Janek Peszek, Agnieszka Grochowska, Bogusia Shubert...
JKK: Co Pana zdaniem wyróżnia ten film na tle innych produkcji familijnych?
WZ: Film jest bardzo mądry i bardzo nieoczywisty, niecodzienny. To jest niezwyczajne kino familijne. To jest film, w którym porusza się tematy, które rzadko są w kinie familijnym pokazywane. Na przykład: bardzo delikatnie zaznaczony jest nałóg dziadka. To wszystko stawia ten film w nieco innym rzędzie i na troszeczkę innej półce, niż wszystkie do tej pory znane mi filmy familijne. Tu pojawia się kwestia porozumiewania się między sobą rodziców z dziećmi - to dotyczy zarówno córki dziadka, czyli postaci granej przez Agnieszkę jak i wnuczki, która nie może się do końca porozumieć z matką, tak jak ona kiedyś nie mogła porozumieć się z ojcem... Aż w końcu pojawia się niesamowity smok, którego trzeba oswoić, a nawet go pokonać! Połączenie konwencji animacji z żywym planem bardzo mi się spodobało. Jest taki moment, w którym główna bohaterka wyrzuca z siebie z krzykiem wszystkie złe emocje i tak ostatecznie oswaja smoka. On jest symbolem jej stresu, jej traumy i wielu innych ważnych rzeczy.
JKK: Słucham Pana i zaczynam się zastanawiać: czy to jest film dla dzieci?
WZ: To jest film dla całej rodziny. I tam każdy znajdzie coś dla siebie i może się też pośmiać. To fajne, bo niecodzienne kino. Pewne gatunki filmu się lubi, innych nie. Ale to nie jest typowy film rodzinny, więc uważam, że warto spróbować czegoś nowego.
JKK: A mógłby Pan opowiedzieć coś więcej na temat swojego bohatera?
WZ: Moja postać w tym filmie jest dość paskudna, ale zagrana w konwencji dość groteskowej, więc też nie tak znowu, że na 100 procent. Na poważnie, ale jednak nie. Bo paskudne "coś" też może być takie paskudne, że człowiek ucieka z krzykiem, a paskudne też może się okazywać nie do końca aż tak straszne, jak nam się wydawało. Moja postać jest paskudna charakterologicznie, ale groteskowo pokazana, co też trochę tę "paskudność" osłabia.
JKK: Ma Pan jakieś wyjątkowe wspomnienie z planu tego filmu?
Była to dla mnie strasznie wytężona praca, bo musiałem łączyć dwa plany zdjęciowe. Dojeżdżałem ze Śląska do Warszawy, kończyłem tu i wsiadałem w pociąg i pędziłem na plan "Dalej, jazda". Moim głównym wspomnieniem jest więc wytężona praca. Ale powstało na tym planie coś pięknego i zabawnego. W górach, w skali 1 do 1, stanęła latarnia morska! I jak kręciliśmy, to czasami przechodzili turyści i nie byli pewni, czym im się to nie śni - byli w szoku. Bo to wyglądało normalnie, jak prawdziwa, kamienna latarnia morska w górach! Wspaniałe wspomnienie. Poza tym miałem tam taką ciekawą sytuację, bo pracowałem z drugim pokoleniem filmowców, czyli dziećmi moich kolegów. Nagle patrzę, a kierownikiem planu zdjęciowego jest Franek Boberek, czyli syn Jarka, który świetnie zresztą tam pracował. Z kolei przy kamerze był syn Piotrka Śliskowskiego, wybitnego operatora. Boże Święty, już drugie pokolenie dzieciaków... Czyli nasze dzieciaki robią filmy. I świetnie to robią.
Zobacz też: Wiktor Zborowski zdradził, jak mówi do niego zięć, Andrzej Wrona. Przesłodko!
Światowa premiera "Dziadku, wiejemy!" odbędzie się 9 maja 2025 r.
Zobacz też: Tak ubrana wyszła na spacer po ulicach Bazylei. Justyna Steczkowska nie może wyglądać "normalnie"?